Początek roku to idealny czas nie tylko na postanowienia, ale także na rozpoczęcie rejestrowania swoich wspomnień. Dzisiaj, chciałam się z Wami podzielić moim własnym projektem, który zaczynam po raz kolejny: 364 Days of Unbirthday.

Okej, przyznaję się – jestem jedną z tych osób, które uwielbiają ten okres noworoczny. Na początku każdego roku mam ogromnego kopa do działania i co najciekawsze – udaje mi się na tej energii przetrwać dłużej niż w jakimkolwiek innym czasie. Mój słomiany zapał (a ten jest moim starym przyjacielem, oj tak) zapada chyba w sen zimowy. Inną teorią jest to, że uwielbiam zimę, jej świeże, mroźne powietrze, śnieg i wszystko co z nią związane i to ona ładuje mnie pozytywną energią. Wychowałam się w górach i z każdym rokiem coraz bardziej odczuwam tęsknotę za tonami śniegu, który potrafił w jedną noc przykryć grubą warstwą moje otoczenie. W dużym mieście niestety to co spadnie zaraz znika, więc zima nie jest tu zbyt przyjemna. Ale ja nie o tym!

Włączcie play na playliście My Deep Focus i śmiało czytajcie!

 

2017 wzbudza we mnie szczególne pozytywne uczucia

Czuję w kościach, że będzie to magiczny rok, o wiele wiele wiele lepszy od 2016, który dla mnie osobiście okazał się dość słaby. Przez ostatnie 12 miesięcy przy zdrowych zmysłach utrzymywał mnie chyba tylko stabilny związek. Jednak w ostatnich tygodniach dużo rzeczy zaczęło zmieniać się na lepsze – znalazłam rewelacyjną pracę, oficjalnie rzuciłam uczestnictwo w drużynie sportowej, co przyniosło mi ogromny psychiczny komfort i dzięki czemu powróciłam do badmintona, który przepełnia mnie nieopisaną radością. Podjęłam kilka innych istotnych decyzji, a wśród nich zdecydowałam się za wszelką cenę polecieć do Stanów na przełomie maja i czerwca (#USAtrip whop whop! ♥ )

Pierwszego stycznia, “odpoczywając” po spokojnym Sylwestrze spędzonym w domowym zaciszu ;) w moje ręce wpadł nawet… horoskop na 2017 rok, po przeczytaniu którego nie mogłam wyjść z podziwu jak bardzo, wszystko powinno się układać w nadchodzących miesiącach. Mimo, że na co dzień raczej nie wierzę w te przepowiednie, porównałam co pisano na temat 2016 i byłam pod wrażeniem jak dużo rzeczy się z niego spełniło.

Te wszystkie wydarzenia jeszcze bardziej podbudowały moją wiarę w to, że ten rok muszę porządnie udokumentować.

Nie musiałam się długo zastanawiać jak to zrobić – postanowiłam jeszcze raz zacząć przygodę z 364 Days of Unbirthday. Projektem, który wymyśliłam dokładnie 5 lat temu i dzięki któremu w każdym momencie mogę sobie przypomnieć fajne wspomnienia z tamtego czasu. Udało mi się wtedy przeprowadzić go przez całe 364 dni! A o co chodzi?

 

Alicja i MAD TEA PARTY

Pomysł powstał gdy oglądałam film animowany Alicja w Krainie Czarów. Po raz pierwszy wpadłam tam na określenie „unbirthday”. W książce temat wypływa w Alicji po drugiej stronie lustra, podczas rozmowy Alicji z Hojdy Bojdy, jednak w filmie połączono ten koncept z momentem gdy Alicja trafiła na Mad Tea Party Marcowego Zająca i Kapelusznika, gdzie okazało się, że jej uczestnicy wcale nie świętują urodzin ale… nie-urodziny. W końcu to logiczne, tylko raz w roku mamy urodziny, więc każdy inny dzień jest nie-urodzinami. Dlaczego ich nie świętować? ;)

Byłam wtedy świeżo po swoim gap year i w tamtym okresie dni zaczęły się zlewać ze sobą, brakowało mi punktu zaczepnego. 3.01 złapałam czysty notes i zaczęłam. Postanowiłam, że przez najbliższe 364 dni będę świętować swoje nie-urodziny. Każdego dnia spiszę 3 dobre rzeczy: wydarzenia, spotkane osoby, przeczytane książki, usłyszane piosenki czy nawet najdrobniejsze uczucia, które sprawiły, że poczułam się tego dnia wdzięczna.

Telefon od rodziców, miły sms od koleżanki, dług rozmowa na czacie, świetny koncert, mecz piłkarski z tatą, autostopowa podróż przez Transylwanię, wyjazd na Erasmusa, samotne zwiedzanie Budapesztu, nowo poznane osoby,dobre ciastko zjedzone w towarzystwie koleżanki, pięknie rozkwitające drzewo za oknem, udany poranny bieg podczas którego odnalazłam nowe miejsce, książka, która wciągnęła, emocje związane z nowym związkiem – to tylko namiastka tego, co mogę znaleźć w tamtym zeszycie.

 

Zapiski z autostopowego tripu po Transylwanii, robione wspólnie z chłopakiem

 

 

Wewnętrzny Alarm

Czasami było tych rzeczy więcej, rozpisywałam się na kilka stron, jednak zdarzały się dni, kiedy nic nie przychodziło do głowy. Dzięki notesowi zapalała się w mojej głowie lampka. O ile na jeden czy dwa dni mogłam przymknąć oko, wpisując w ramach radości jakieś rzeczy, które po prostu były dobre, tak jeśli taki okres trwał dłużej, szybko orientowałam się że coś jest nie tak, i czas ruszyć cztery litery i zrobić coś ze sobą.

W takich momentach zazwyczaj szłam na dłuższy spacer, podczas którego wybierałam nieznane mi drogi, wchodziłam do przypadkowych sklepików czy kawiarni, siadałam na ławce i obserwowałam mijających mnie ludzi lub łapałam telefon i dzwoniłam do najbliższych mi osób. Stopniowo, życie zaczęło znowu podsuwać mi małe radości, których siedząc w domu nigdy bym nie doznała.

„Bardzo-przystojny-chłopak-z-metra” to też jakaś radość ;)

 

PERSPEKTYWA

Życie leci zdecydowanie za szybko. W tych czasach dni potrafią się zlewać w całe miesiące w oka mgnieniu. Seriale, filmy, social media, komunikatory, telefony – wszystko to sprawia, że czasami pozostanie w domu z komputerem wydaje się najlepszym sposobem na spędzenie czasu. Tego chcę uniknąć w 2017 roku.

364 Days of Unbirthday to także pewnego rodzaju mój sposób na mierzenie jakości mojego życia, a tę, każdy powinien sobie ustalić osobiście – swoją sprawdzam w podróżach, czasie spędzonym w górach czy lesie, poznanych ludziach, relacjach z innymi czy właśnie tych małych rzeczach #littlethings.

Jednocześnie, dzięki notesowi wypełnionemu tylko dobrymi rzeczami, możemy zyskać perspektywę, z której nasze życie jest po prostu udane. Prowadzenie notesu nie wyklucza złych dni. O nie, te na pewno się pojawią w życiu każdego z nas. Ważne jest by jednak mimo złego dnia, znaleźć ten mały promyk wdzięczności, za to, że jesteśmy. W takich momentach notes pomógł mi się szybciej zregenerować – zapominałam o potknięciach a porażki blakły gdy na horyzoncie pojawiały się dobre wspomnienia.

 

Nie tylko słowa

Po pewnym czasie w zeszycie zaczęły pojawiać się zdjęcia, bilety, wycinki, wydruki czatów, czy dłuższych maili i inne drobne rzeczy, które byłam w stanie przykleić do strony. Dzięki temu notes napęczniał i jednocześnie zyskał stronę wizualną, której przy moim manualnym beztalenciu brakowało ;)

Moja ekipa z Erasmusa ♥

Dodatkowo, od kiedy tylko pamiętam zawsze mam pod ręką pudełko po butach, do którego wrzucam inne rzeczy. Gdy zapełniam całe raz na jakiś czas robię wielkie przypominanie/czyszczenie czyli wysypuję wszystko z pudełka, segreguję, wybieram te najważniejsze rzeczy i przekładam je do większego pudła. Pudła, które zawiera w sobie chyba wszystkie najważniejsze wspomnienia z mojego dorosłego życia. Pocztówki, listy, ważne bilety, drobne pamiątki z podróży, drobne prezenty, wywołane zdjęcia i wiele innych rzeczy. Wierzę, że jest to fajne uzupełnienie do projektu 364 Days of Unbirthday.

Porada: jeśli zdecydujecie się na dodawanie zdjęć to drukujcie je jak najszybciej – w moim notesie z 2012 roku znalazłam puste strony na których ołówkiem jest napisane, które zdjęcie miało się tam znaleźć ;)

 

LUDZIE

Z czasem, zaczęłam także prosić spotkane na mojej drodze osoby, by wpisały się do tego notesu. Pamiętacie jak w przedszkolu czy podstawówce prowadziliśmy pamiętniki? Albo “złote myśli”? Radość z wpisu innej osoby pozostaje po latach taka sama.

 

Niektórzy zostawiali tylko swój podpis, inni zapełniali całe strony – widziałam w ich oczach, że dawno nie mieli okazji napisać na papierze jakiś słów do drugiej osoby. Czasami to oni mieli większą radość z tej jednej strony, niż ja :)

Przeglądając teraz ten zeszyt widzę wpisy poznanych couchsurferów (w tamtych czasach dość często korzystałam z tego serwisu) oraz ludzi, którzy z biegiem czasu stali się moimi dobrymi przyjaciółmi. Prosiłam też o wpisy rodziców i bliskich przyjaciół. Są też wpisy od osób, które nie są obecne już w mojej codzienności i dzięki notesowi, mogę powrócić do nich myślami.

Myślę, że właśnie na tym polega największa różnica przy prowadzeniu tego notesu w odróżnieniu do np Project Life – ogranicza nas tylko liczba stron, a tych, uwierzcie mi – wystarczy na cały rok ;) Jednocześnie tzw próg wejścia w ten projekt jest bardzo niski – wystarczy posiadać zeszyt i długopis. Nie trzeba go ozdabiać, zdjęcia, wycinki i inne rzeczy znajdą się same.

 

2017

Wracając do teraźniejszości – postanowiłam udokumentować nadchodzący rok i celebrować każdy dzień. Wieczorem, przed snem, siadam na chwilę przy biurku i spisuję kilka radości, little things. Mam zamiar zaopatrzyć się też w jakąś przenośną drukarkę zdjęć, a póki co dokumentuję codzienność przez Took A Pic (ale to już historia na inny post :)).

Jestem pewna, że każdy z nas może znaleźć właśnie takie małe rzeczy, za które może być wdzięczny lub które sprawiły mu radość. Dlatego zachęcam Was do spróbowania swoich sił – spisujcie 3 krótkie zdania czy słowa każdego dnia swoich nie-urodzin. Za rok czy kilka lat będziecie niesamowicie wzruszeni czytając swoje dobre wspomnienia. Spróbujecie?