W tym tygodniu w cyklu Zapętleni gości na blogu Artur Jabłoński, autora bloga Jeszcze Jeden Blog, którego poznałam i od razu polubiłam na Blog Forum Gdańsk 2013. Ostatnio zgadaliśmy się, że Artur uwielbia covery i z chęcią zlepi dla Was playlistę Jego najlepszych odkryć.

 

Zapętlony Artur

 

10834920_872407179446746_5484074132113688047_oUwielbiam covery. Jest w nich siła, która sprawia, że – o ile dobrze zrobione – wywołują we mnie większe ciarki niż oryginalne wersje. Podziwiam ludzi, którzy potrafią usłyszeć w znanych dźwiękach potencjał na coś zupełnie innego.

Nie lubię zwykłych coverów – takich, gdy artyści wykonują jakąś piosenkę nuta w nutę zgodnie z pierwowzorem. Moim zdaniem nie o to w tym chodzi. Prawdziwy cover nie jest po prostu innym wykonaniem – on stwarza dany utwór na nowo, wkłada w niego nowy, czasami zupełnie inny od oryginału ładunek emocjonalny. Pozwala spojrzeć na piosenkę z nowej strony. Magia.

Dlatego spędzam mnóstwo czasu na Youtube, Spotify i w innych zakątkach sieci, by wyłowić perełki. Najbardziej lubię covery akustyczne, choć nie jest to regułą. Mam w sobie coś z hipstera, bo im bardziej niszowy artysta go stworzył, tym bardziej się cieszę ;)

Do kilku zamieszczonych tu piosenek jestem szczególnie przywiązany, dlatego chciałbym je osobno wspomnieć.

„Personal Jesus” Johnny’ego Casha to część większego projektu tego artysty – jednego z moich ulubieńców wszechczasów – i warto sprawdzić, co poza tym wykonywał.

„Blue moon” w wersji Lisy Hannigan reprezentuje mój ulubiony typ wokalu – delikatny kobiecy wokal z instrumentem w tle. Podobnie „Halo”.

„Get lucky” Postmodern Jukebox wrzuca nas w klimat uwielbianych przeze mnie klimatów vintage. Pierwsza połowa XX wieku to najcudowniejsza epoka w historii muzyki!

„Mad love” jest na liście dwa razy – w najbardziej znanej wersji Gary’ego Julesa oraz w wersji fingerstyle, stylu gry na gitarze, gdzie jednocześnie odtwarzamy linię melodyczną i wokalną (czy jakoś tak – nie jestem teoretykiem). Mam sentyment, ponieważ jest to pierwszy utwór, który rozpracowałem w ten sposób na gitarę. Usłyszałem tę wersję i koniecznie chciałem umieć to w ten sposób zagrać. No i gram :

„Somewhere over the rainbow” z kolei jest utworem, przez który pokochałem ukulele. W ogóle mam tak, że każdy instrument kupowałem, by grać określoną piosenkę. Gitary klasyczne i akustyczne dla Kaczmarskiego, basową dla „Can’t stop” Red Hot Chilli Peppers, itd.

Na koniec odrobina autoreklamy: do każdego newslettera, którego wysyłam na blogu dołączam jakiś ciekawy cover. Zapraszam do zapisywania się, jeśli spodoba Wam się muzyka tutaj zebrana ;)